Listopad. Motyle w brzuchu jakby uśpione, wir codziennych obowiązków. Jesień trwa, rdzawych liści czas. Kaloszy, peleryn i mgły śpiewa w głośnikach Hey. Klimat robi swoje, więc dziś inaczej, mniej sarkastycznie. Nakarmię Was krótkim tekstem. Bierzcie i jedzcie..
"Miłość po wódce"
Rano będziemy rozglądać się za słoikiem po ogórkach żeby wodą z octem zabić kaca.
Będziemy milczeć by oszczędzić siebie.
Będziemy gorączkowo myć zęby i długo stać przed lustrem z pianą na ustach.
Będziemy delektować się wstydem.
Rano spytasz tylko czy nie wiem gdzie położyłeś zegarek, a ja poproszę byś włączył radio.
Spiker poinformuje w porannych wiadomościach o tysiącach studentów, którzy pojechali do domów na ferie i przemilczy naszą ostatnią noc w akademiku.
Rano poczujemy się tacy samotni i wyjdziemy w hałaśliwe ulice przetrząsając kieszenie w poszukiwaniu straconego czasu i ważnego biletu.
Wiatr przybiegnie z pustymi rękami jak bezrobotny listonosz i radośnie zabierze zmięty karteluszek z zapisanym pośpiesznie niepotrzebnym adresem.
I tak dobrze będzie pożegnać się, przytulić się do zimnej szyby autobusu i milczeć.
Ale teraz mówimy dużo.
Kolejne wyznania przechodzą nam przez gardło równie łatwo jak kolejne kieliszki i tak wspaniale kręci nam się w słowach i odlatujemy gdzieś w górę nie wiedząc nawet że może robimy właśnie
nowego
człowieka.
//J.P.